Rewanżowe
spotkanie imienniczek z Tarnowa i Leszna zwiastowało wielkie emocje.
Choć zapowiadano mecz na styku, to wielu wątpiło, że dotąd
niepokonane „Byki” znajdą swojego pogromcę w szeregach
beniaminka. Przez większość meczu wszystko wskazywało na to, że
po raz kolejny nie uda się zatrzymać drużyny Mistrza Polski... aż
do wyścigu trzynastego, który dał nadzieję na zmienienie losów
tego spotkania. W niedzielę byliśmy świadkami stwierdzenia, iż w
żużlu wszystko, absolutnie wszystko jest możliwe. Trzy podwójne
wygrane z rzędu przechyliły szalę zwycięstwa na stronę
„Jaskółek”. O dziwo to przedsezonowy kandydat do spadku jest
pierwszym zespołem, który zatrzymał rozpędzonych Mistrzów.
Wielkie
emocje tego dnia udzieliły się wszystkim zebranym na stadionie, a
dodatkowo swój powrót do Tarnowa bardzo przeżywał Janusz
Kołodziej. Jak sam stwierdził - „tego dnia nie był sobą”.
Chyba większość żużlowego Tarnowa Janusza wspomina bardzo
dobrze. Czekając na rozpoczęcie meczu, miło mi było słyszeć
słowa tarnowskich fanów, którzy cieszyli się z przyjazdu
„Koldiego”. Dlatego też został on gromko przywitany w
Mościcach. Szkoda, że do miejscowych kibiców nie wyszedł, ale
były kapitan Unii Tarnów przyzwyczaił nas do tego, jak jest
zabiegany. Z jego ust padły także słowa podziękowania dla
wszystkich fanów z „Jaskółczego Gniazda”, którzy wspierali go
tego dnia. Niektórzy już zmienili zdanie o Januszu po niedzielnym
meczu. Pewnie też nie wiedzą, że w poprzednim starciu obu Unii
przyszedł on do sympatyków speedway'a ze swoich rodzinnych stron –
do każdego z dobrym słowem.
Co
więcej można dodać? Chciałoby się, żeby każdy mecz trzymał
tak w napięciu do ostatniego biegu, jak to zrobili ostatnio na
mościckim owalu. Emocje do ostatnich sekund – kwintesencja tego
sportu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz